Tajemnicze pożary w Wawrze
Spalona w 2020 willa naprzeciwko stacji PKP Falenica
Świdermajery, czyli letniskowe domki sytuowane na drzewiastych działkach od Radości aż po Otwock, przez ponad 100 lat były symbolem „linii otwockiej”. Charakteryzowały się piętrowymi werandami i wyszukaną sztukaterią. Dość oryginalna jak na centralną Polskę architektura, łączyła w sobie miejscowy styl mazowiecki ze stylistyką szwajcarskich schronisk alpejskich i rosyjskich daczy.
Ojciec tego stylu, mistrz Elwir Michał Andriolli, projektował podwarszawskie domki w dolinie Świdra z myślą o ich wynajmie letnikom ze stolicy. Pomysł podchwycili szybko okoliczni właściciele ziemscy. Kolejne letnie dworki powstawały pod czujnym okiem artysty, przy współpracy z miejscowymi cieślami. Wille otrzymywały własne nazwy np. „Graniczny”, „Królikowski”, Wenecja” czy „Gościnny”. Ich cały urok tkwił w ornamentyce. W ten sposób Andriolli zapoczątkował w architekturze styl nadświdrzański – powszechnie nazywanym świdermajer.
Po śmierci artysty, na odcinku od Warszawy do Otwocka, wzdłuż wybudowanej pod koniec XIX w. linii kolejowej, pojawiały się wyszukane rezydencje z charakterystycznymi dla „świdermajerów” ażurowymi werandami i strojnymi zwieńczeniami dachów. Wille te, stały się bazą dla rozwoju prawobrzeżnych miejscowości letniskowych. Na terenie dzisiejszej dzielnicy Wawer postawiono ich do 1939 r. około pięciuset. Krótkie wyjazdy na łono nadświdrzańskiej przyrody stały się modnym sposobem spędzania wolnego czasu.
Po II wojnie światowej zabytkowe, drewniane wille zostały odebrane właścicielom. Przekształcano je w wielorodzinne domy komunalne. Z powodu dużego przeludnienia nazywano je pekinami. Nowi lokatorzy rzadko kiedy przeprowadzali remonty i dbali o budynki. Właściciele nie mogli już decydować o losie swojego domu. Degradacja postępowała przez całe dziesięciolecia. Mimo to, duża część z ocalałych budowli stylu świdermajer została uznana za zabytki. Od 1989 r., po uregulowaniu spraw własnościowych i po wysiedleniu przymusowych lokatorów, nieliczne zabytkowe wille zaczęły odzyskiwać swój dawny blask. Pojawiło się też wielu miłośników próbujących je ocalić. Takim pozytywnym przykładem jest odrestaurowanie willi przy ul. Trawiastej na terenie Anina. Dom po odzyskaniu swoich dawnych walorów zaczął być nawet wykorzystywany przez branżę filmową. Kolejnym przykładem jest pensjonat Abrama Gurewicza w Otwocku, będący największym drewnianym budynkiem w Polsce (kubatura ponad 20 tys. m sześc.).
Niestety – poza nielicznymi wyjątkami – świdermajery pozostają dziś w stanie katastrofalnym. Są ruderami do których wejście może być równie niebezpieczne jak poruszanie się po polu minowym. Często nielegalnie zamieszkują w nich bezdomni. Czasami też kończą swój żywot podczas pożarów. Ostatni pożar świdermajera miał miejsce w sierpniu zeszłego roku. Spłonęła wówczas willa „Czarnuszka” znajdująca się naprzeciwko stacji PKP Falenica. W akcji gaszenia uczestniczyło 12 zastępów strażackich. Prowadzone postępowanie zostało umorzone w prokuraturze z uwagi na brak cech przestępstwa. Raptem kilkaset metrów dalej znajdują się zgliszcza świdermajera, który spłonął doszczętnie w 2016 r. Był to drugi pożar tego samego domu. Poprzedni (w 2015 r.) udało się strażakom ugasić. Postępowanie również zostało umorzone z uwagi na brak wniosku o ściganie.
W takich przypadkach łatwo jest zrzucić winę na bezdomnych, którzy mogliby nieumyślne rozproszyć ogień. Jednak ilość takich pożarów w połączeniu z wiedzą o atrakcyjności działek na jakich stoją świdermajery nasuwa domysły, że mogą ulegać celowym podpaleniom. Dlaczego? Otóż rozbiórka zabytku wymaga zezwolenia Generalnego Konserwatora Zabytku, a ten może odmówić jej wydania. Z kolei chcąc odremontować zabytkowy obiekt, właściciele muszą zrobić to zachowując jego pierwotną formę i kształt. Do tego są zobowiązani do przeprowadzania wszelkich prac rekonstrukcyjnych z zachowaniem odpowiednich technik, będących dziś rzadkością. Skutkuje to zwielokrotnieniem środków finansowych, jakie potencjalni inwestorzy musieliby przeznaczyć na odbudowę oraz ograniczeniami w bryle budynku.
W tej, bądź co bądź tajemniczej sprawie zwróciliśmy się do oficera prasowego policji nadkom. Joanny Węgrzyniak oraz kpt. Wojciecha Kapczyńskiego z Zespołu Prasowego Komendanta Miejskiego Państwowej Straży Pożarnej z prośbą o zajęcie stanowiska w sprawie pożarów. Oto co mieli nam do powiedzenia:
nadkom. Joanna Węgrzyniak
„Oba postępowania prowadzone były w kierunku art.288 KK i zostały już zakończone, a materiały są w prokuraturze.
Postępowanie w sprawie pożaru pustostanu, który miał miejsce 14 VIII 2020 r. zostało umorzone w prokuraturze z uwagi na brak cech przestępstwa.”
I to samo w sprawie pożaru z 2 IV 2016 r. – „postępowanie umorzone w prokuraturze z uwagi na brak wniosku o ściganie pokrzywdzonego” – skomentowała całą sytuację nadkom. Joanna Węgrzyniak.
kpt. Wojciech Kapczyński:
„Informuję, iż Państwowa Straż Pożarna nie jest służbą, która ustala przyczyny i okoliczności powstawania zdarzeń. Służbą powołaną do realizacji zadań w tym zakresie jest Policja, która takie postępowania wyjaśniające prowadzi pod nadzorem prokuratury. W trakcie prowadzenia tego rodzaju postępowań służby te w wielu przypadkach współpracują w zakresie ustalania przyczyn i okoliczności powstania pożaru z biegłymi sądowymi z zakresu pożarnictwa.”
Niestety, wypowiedzi przedstawicieli służb mundurowych nie rzuciły nowego światła w sprawie pożarów. A mimo, iż oba postępowania zostały umorzone, nasuwa się przypuszczenie, że być może „diabeł tkwi w szczegółach” do których prokuratura nie dotarła.
Zadając sobie pytanie, kto mógłby skorzystać na tych „nieszczęśliwych” zdarzeniach, nasuwa się odpowiedź, że chyba tylko właściciele takich zabytkowych pustostanów. Niezależnie od tego, w jaki sposób wspomniane obiekty uległy spaleniu – kłopot właścicieli zniknął. W miejscu dawnego świdermajera może powstać już nowa inwestycja.
Nasuwa się też pytanie, czy w przypadku gdy wpisane w rejestr zabytków pustostany prezentują sobą nikłą wartość kulturową, to czy procedura ich rozbiórki nie powinna być uproszczona?